Cytat jakiś ciekawy

- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.

Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.

Wojenne historie

Wojenne historie

wtorek, 8 lutego 2011

Obywatele na wojnie

Stephen E. Ambrose „Obywatele w mundurach. 7 czerwca 1944 – 7 maja 1945. Od plaż Normandii do Berlina”. Wydawnictwo Magnum, 2008 rok.

Książka jest kontynuacją „D-Day: 6 czerwca 1944: Przełomowa bitwa II wojny światowej” tegoż samego autora, który jest w Polsce znany przede wszystkim z innej - „Kompania braci. Od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera. Kompania E 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej”, sfilmowanej w serial o tym samym tytule. Na powyższych przykładach można przekonać się, że pan Ambrose lubi podtytuły, które bez żadnych wątpliwości wyjaśniają treść książki.

Jak widać więc po pełnym tytule, ta książka Ambrosa dotyczy działań wojennych prowadzonych na zachodnim froncie drugiej wojny światowej od dnia następnego po lądowaniu w Normandii do zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami, choć owe wojska do tytułowego Berlina nie doszły.

Z Berlinem wiąże się pewna różnica pomiędzy znanymi historykami, dziennikarzami i pisarzami, Ambrose napisał, że nie spotkał żadnego amerykańskiego żołnierza, który opowiedziałby mu o chęci dojść aż do Berlina, a Cornelius Ryan w swojej książce „Ostania bitwa” wymienia całe jednostki amerykańskie chcące zdobyć stolicę III Rzeszy.

Ale wracajmy do książki.

Dlaczego „obywatele w mundurach”? To bardzo ciekawe spostrzeżenie autora, który zauważa, że USA (bo książka dotyczy przede wszystkim wojsk amerykańskich) miały w 1939 roku armię zawodową liczącą 160 tys. żołnierzy (dla porównania dodam, że Polska chce mieć obecnie docelowo armię 120 tysięczną), tymczasem już pięć lat później ich siły zbrojne liczyły 8 milionów żołnierzy. Żołnierzy, którzy wcześniej byli zwykłymi obywatelami, zapewne nie tyle miłującymi pokój, co po prostu niemyślącymi o wojnie.

Stany Zjednoczone nie tylko zmobilizowały i przeszkoliły miliony żołnierzy, ale potrafiły stworzyć system, który w sposób masowy kształcił dla tej armii oficerów, bo tych, którzy przed wojną byli zawodowcami była w sumie mała garstka (subiektywnie).

Ci, którzy z tej książki chcieliby się uczyć historii drugiej wojny światowej, lub choćby jej części zwanej drugim, zachodnim frontem europejskim muszę nieco rozczarować. Oczywiście ta historia jest tu szkieletowo opisana, ale dla Ambrosa ważniejsze jest to co przeżywali żołnierze, od prostych szeregowych do oficerów.

Dlatego możemy tu znaleźć mnóstwo cytatów z ich wypowiedzi i widać, ze autor miał szczęście rozmawiać z bardzo wieloma z nich. To właśnie te relacje, często emocjonalne, są najważniejszym atutem tej książki. Zawiera ona także sporą garść anegdot i opowieści z życia wziętych, niektóre śmieszne inne trochę straszne.

Innym ważnym elementem są rozdziały monograficzne w części trzeciej, która obok tych poświęconym poszczególnym bitwom, czy kampaniom stanowi może najciekawszą część książki. Te rozdziały można czytać osobno i także jakby osobno od historycznej ciągłości książki. Dowiadujemy się z nich jak wyglądała noc na froncie, jak pracowali lekarze, sanitariusze i pielęgniarki, lotnicy, czy nawet jak wyglądali dekownicy i spekulanci.

Mnie szczególnie zainteresował rozdział poświęcony uzupełnieniom. Był to temat w zasadzie mi nie znany, a jak się okazało niesłychanie ciekawy. Według Ambrosa system ten przyczynił się do dużych strat wśród nowo przybyłych na front i był delikatnie rzecz ujmując nieefektywny. W największym skrócie chodziło o to, że w przeciwieństwie do innych armii Amerykanie nie wycofywali swoich wykrwawionych jednostek z pierwszej linii (co najwyżej cofali je dla odpoczynku), a uzupełniali je żołnierzami nadchodzącymi ze Stanów, którzy po krótkim pobycie w ośrodku pośrednim byli kierowani pojedynczo (nie jako zwarta formacja, drużyna, pluton, kompania) do jednostek frontowych. Żołnierze ci często nie mieli szczęścia zebrać niezbędnego doświadczenia i ginęli, lub byli ranni tak szybko, że weterani nie widzieli potrzebny uczenia się ich imion. Taki system uzupełniania stanów „w biegu” prowadził do tego, że niektóre dywizje miały 300% „stanu” – 100% na froncie, 100% w szpitalach, a 100% na cmentarzach. Z opisu autora wynika, że system być może miał swoje zalety, ale przede wszystkim miał wady i spowodował wiele niepotrzebnych śmierci.

Czytając nie sposób zapomnieć, że jest to książka napisana przez amerykańskiego historyka dla Amerykanów. I czasami bardzo to czuć, nie tylko dlatego, ze inne nacje pojawiają się tylko w tle (są tu także Polacy), ale przede wszystkim z powodu kolejnego pomysłu autora. Ambrose dla wzmocnienia „obywatelskości mundurowej” swojej książki sięgnął do historii mniej nam znanej – amerykańskiej wojny o niepodległość, czy wojny secesyjnej. Wtedy to także do boju stanęli zwykli obywatele, a oficerami zostawali najwybitniejsi z nich. Co ciekawe Ambrose zauważa, że czasami żołnierze XVIII, czy XIX-wieczni mieli się lepiej niż ich wnukowie służący w nowoczesnej armii drugiej wojny światowej. Na przykład gdy amerykańscy żołnierze marzli w zimie w Ardenach, bojąc się ruszyć, bo każdy taki ruch mógł wywołać ostrzał artyleryjski, to żołnierze Waszyngtona zakładali w zimie w miarę wygodne obozy i gotowali sobie jedzenie na ogniskach. Podobnie działo się w nocy, która dla żołnierzy drugiej wojny światowej była normalnym czasem działań wojennych, a dla żołnierzy nawet jeszcze XIX-wiecznych okresem przerwania walk, palenia ognisk i odpoczynku.

Jak widać nie jest to książka jak wiele innych opisujących bitwy i wojny. Sięga dużo głębiej w emocje i dużo głębiej w organizacje życia na froncie i poza nim.

Lektura obowiązkowa dla interesujących się udziałem w WW2 wojsk amerykańskich i zdecydowanie ciekawa dla tych, którzy chcą poznać jak żyli i walczyli żołnierze ostatniej wojny światowej (no w tym wypadku raczej jej bardziej cywilizowanego , zachodniego frontu europejskiego.

W moim rankingu 6-gwiazdkowym, książka dostaje mocną 5.    

1 komentarz:

  1. No po prostu sam siebie skomentuję ;-) Jako osoba, która ma się za w miarę odporną na reklamę dopiero na obrazku okładki zauważyłem komentarz Josepha Hellera. "Najbardziej wstrząsające świadectwo II wojny światowej jakie kiedykolwiek czytałem". Mam nadzieję, że wydawcy znaleźli jakiegoś innego JH, bo autor mojej ulubionej książki z pewnością przeczytał w życiu więcej książek o WW2, a duża część z nich jest bardziej wstrząsająca.

    OdpowiedzUsuń