Cytat jakiś ciekawy

- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.

Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.

Wojenne historie

Wojenne historie

środa, 2 grudnia 2020

Podniebny myśliwy

Bohdan Arct, „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1982 rok, wydanie IV.

W ostatnich latach cała rzesza ludzi odkrywa, że w czasie ostatniej z wojen światowych na jej zachodnim froncie europejskim walczyli polscy lotnicy! Oczywiście w tzw. powszechnej świadomości wszyscy oni walczyli w ramach dywizjonu 303 i oczywiście w bitwie o Wielką Brytanię! Tymczasem było ich dużo więcej, ich osiągnięcia to nie tylko lato i jesień roku 1940 i to nie przypadek, że angielscy lotnicy traktowali ich jak równych sobie! I o tym jest ta książka.

Oczywiście nie o wszystkim i nie o wszystkich, bo to nie Historia, a raczej historia osobista spisana przez jednego z bohaterów, pilota myśliwskiego i dowódcę pilotów. Uczestnika jednego z ciekawszych epizodów polskiego lotnictwa myśliwskiego drugiej ze światowych wojen.

Bohdan Arct opisał swoje życie z okresu gdy był pilotem myśliwskim. Od jesieni 1941 roku, kiedy trafił do dywizjonu 306 jako żółtodziób aż do września 1944, który zakończył jego myśliwską karierę, gdy jako dowódca dywizjonu 316, po awarii swojego Mustanga nad Holandią, trafił do niemieckiej niewoli. Mam nadzieję, że nie psuję suspensu wszak to książka historyczna. Historii, która się już wydarzyła, a nie kryminał, którego finału nie można zdradzić.

Nasz bohater jako pilot nie „urodził” się nagle. Wcześniej brał udział w wojnie obronnej września 1939 roku, a później w Anglii latał jako lotnik transportowy. Ale dopiero jako pilot myśliwca odnalazł swoje powołanie. Do latania na myśliwcach dołączył gdy lotnictwo brytyjskie miało już w swojej przestrzeni bezwzględną przewagę i latali już w osłonie wypraw bombowych nad tereny okupowane, czy osłonie statków nad Kanał Angielski. Wg Arcta większość tych zadań nie była jakoś specjalnie ekscytująca, część jego kolegów miała szczęście, a raczej pecha nie spotykać nieprzyjaciela całymi miesiącami. Jednak dzięki literackim zdolnościom autora czyta to się doskonale. To tu dowiadujemy się wielu szczegółów z życia i pracy polskich pilotów. Poznajemy nazewnictwo, cykle pracy i stanów alarmowych, czy to co robili piloci poza służbą. Oczywiście życie pilota samolotu myśliwskiego nie było nudne, były walki i straty w ludziach, żal za straconymi kolegami. Ale przede wszystkim była to ciężka praca, dziesiątki misji, a wraz z nimi nabieranie niezbędnego doświadczenia i stopniowe stawanie się wytrawnym pilotem myśliwskim.

Temu właśnie zawdzięcza Arct, że gdy na początku 1943 roku tworzono Polski Zespół Myśliwski został jednym z piętnastu zaproszonych pilotów.
Polish Fighting Team nazwany potem, nieoficjalnie ale pięknie, „Cyrkiem Skalskiego” (od nazwiska dowódcy) był specjalną eskadrą myśliwską skierowaną na front afrykański. Oficjalnie dla nabrania doświadczeń, praktycznie by dać, znudzonym rutyną pilotom, okazję do walki.

Wysłanie doborowych pilotów, danie im doskonałych maszyn (po krótkim okresie walk, Polacy otrzymali lepsze od „tambylców” samoloty - Spitfire Mk IX, zamiast używanych powszechnie w Afryce Mk V), polscy myśliwcy pokazali co potrafią. Maszyny mieli lepsze ale też dostawali trudniejsze zadania, podczas gdy ich koledzy atakowali „łatwe” cele – bombowce i samoloty transportowe, do zadań polskich myśliwców należała walka z ich osłoną. I spisywali się wyśmienicie, brawurowo atakując wielokrotnie liczniejszych przeciwników i odnosząc kolejne zwycięstwa. Niemal bez strat! Zasłużyli na swoją nieoficjalną nazwę i kolejne awanse, gdy w związku z końcem wojny w Afryce rozwiązano jednostkę.
Bohdan Arct był także kronikarzem PFT. O ich historii napisał książki: „W pogoni za Luftwaffe”, czy „Cyrk Skalskiego” wydany w cyklu Żółtego tygrysa (http://www.wojennehistorie.pl/2017/01/cyrk-nad-afryka.html).

Po powrocie do Wielkiej Brytanii dość szybko Arct trafił jako dowódca eskadry do dywizjonu 303, a po kilku miesiącach został skierowany na odpoczynek operacyjny. Każdy pilot myśliwski po 6 m. służby lub 60 lotach bojowych powinien być skierowany na odpoczynek albo jako pilot – instruktor albo do zadań nie związanych z lataniem. Arctowi udało się być w służbie dwadzieścia siedem miesięcy i odbyć 111 lotów bojowych. I tak trafił do polskiej misji łącznikowej przy Dowództwie Lotnictwa Myśliwskiego. Do pracy biurowej! Tej pracy zawdzięczamy pierwszą jego książkę - „W pogoni za Luftwaffe”.

I dalej następuje ostatni akt myśliwca Arcta – dowództwo nad dywizjonem 316, w którym pierwszym zadaniem była walka z latającymi bombami V-1. Podrasowane Mustangi dywizjonu stanowiły, oczywiście wraz z innymi jednostkami, jedną z czterech linii obrony Londynu przed atakami V-1. Samoloty myśliwskie mogły dopędzić i zestrzelić bomby latające, znacznie redukując niebezpieczeństwo ze strony tej broni. Ale rasowym myśliwcom nie wystarczała taka walka. Mustang był samolotem długodystansowych i Arct zaproponował żeby, dla podnoszenia morale, zezwolić dywizjonowi na loty „wymiatające” nad okupowanymi terenami i Niemcami. I tak znajdujemy tu relację z wyprawy, która zaniosła pilotów „316” aż nad granicę Szwajcarii! Później gdy groźba V-1 zmalała dywizjon wrócił do pracy, jakby z roku 1942, czyli eskortowania bombowców, samolotów myśliwsko-bombowych, czy atakowania celów naziemnych. Ale w jakimże innym duchu, tym razem wspierali przecież wojska lądowe w ich marszu przez Francję i Belgię!

Aż nastąpił 6. września 1944 roku i podczas jednej z takich wypraw dywizjon stracił dowódcę. Arcta zawiódł silnik nad okupowaną Holandią i po skoku ze spadochronem dostał się do niewoli. Dalsza część książki to już przygody pilota z niemieckiej niewoli, niewygody, przesłuchania, a w końcu obóz jeniecki z którego wyzwoliły go wojska radzieckie. Potem powrót do Londynu i żony, koniec wojny!

To książka wydana w głębokim PRL a mimo to trudno w niej dostrzec polityczną indoktrynację. Rzetelnie opisuje walkę i życie lotników Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Czasami tylko przedstawiając ogólną sytuacje na froncie wtrąca zdanie o znacznych postępach na froncie wschodnim. W PRL wydano wiele takich książek, kilka z nich napisał Bohdan Arct. Wg. mnie trudno więc traktować tych polskich lotników jako zapomnianą formację i odkrywać na nowo ich historię. Ja nie potrafię, bo na mojej półce stoją właśnie takie książki wydane w owym czasie i wtedy czytane. No i jeszcze, gdy byłem dzieckiem, „od zawsze” na komodzie stał model Spitfire z małą szachownicą na nosie (tata był modelarzem). 

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5+.

Zubek

Ps. Na zdjęciu okładka mojego egzemplarza książki, kupiona w antykwariacie za 5 zł. Stąd odrobina zniszczeń i niecodzienne imię autora.

z.

wtorek, 14 stycznia 2020

Pancerni porucznicy w rozpoznaniu

Antoni Położyński, Stanisław Krasicki „Na froncie zachodnim 1944”, wydane nakładem autorów, Londyn 1947 rok.

Tych 76 lat temu trudno było o wojenne relacje na żywo. Żyjącym w dzisiejszych czasach informacji natychmiastowej i z wielu źródeł może wydawać się to dziwne. Jednak my, czytający wojenne historie często spieramy się o to, które z tych spisanych przez bezpośrednich uczestników są bardziej wartościowe. Te napisane bezpośrednio po wydarzeniach, pełne emocji i żywych jeszcze wspomnień, czy te spisane później za to mające możliwość oprzeć się m.in. o dokumenty historyczne. Jedne i drugie mają swoje wady oraz niewątpliwe zalety.

Do kategorii tych pierwszych wspomnień, tych spisanych niemal na żywo należy “Na froncie zachodnim 1944”, która pokazuje walki polskiej 1. Dywizji Pancernej od lądowania w Normandii do walk w Holandii. To bez wątpienia ciekawa lektura ale trudno w niej szukać dokładnych opisów bitew pancernych. Spisana jest bowiem przez dowódców plutonu pancernego jednego ze szwadronów 10. Pułku Strzelców Konnych - jednostki rozpoznania dywizji generała Maczka.
Oczywiście w związku z tym perspektywa relacji jest dość wąska, sięga maksymalnie działań samego pułku i ew. wspieranych przez niego oddziałów, czy raczej (bo tak było częściej) oddziałów, które pułk zwiadu wspierały.

Dygresja.

Chciałem o tym napisać na koniec ale trochę szkoda wdzięcznego tematu bo może ktoś nie doczyta do końca. Książka i jej język pokazują jak ciekawie ewoluuje język polski. Bardzo często autorzy o swoim pojeździe piszą w dopełniaczu i tam gdzie my napisalibyśmy “czołgu”, oni piszą “czołga”. I tak jest np. “załoga czołga”, niby nic nadzwyczajnego ale przyzwyczaić się trzeba. Tak jak do snipera zamiast snajpera, czy specyficznych nazw trunków.

Trunki.

Wracajmy do tematu. Wąska perspektywa narracji ma swoje plusy. Dowódca plutonu był nie tylko dowódcą pododdziału ale także dowodził własnym czołgiem. Z opowieścią schodzimy więc do najniższego szczebla - jego załogi. Dowiadujemy się co pili i jedli w boju i na postojach, czego warto było szukać w normandzkich piwniczkach i kiedy jakość zdobywanych trunków gwałtownie się pogorszyła.

Dole i niedole żołnierza.

Dowiadujemy się jak odpoczywały i pracowały załogi czołgów. Jednak oczywiście ich najważniejsza pracą była walka a 10. pułk posyłany był w pierwszej linii, aby rozpoznać siły i umocnienia nieprzyjaciela, związać go walką, przełamać, zdobyć mosty, szukać przepraw. W zasadzie cały czas w ruchu i w zagrożeniu.

I tak towarzyszymy plutonowi Cromwelli od pierwszych walk w Normandii, w bitwie o Chambois, która była wielkim i ważnym tryumfem polskich pancerniaków, przez pościg za niemieckimi wojskami przez Francję, aż do wyzwalania Belgii i później pełnej trudnych dróg i licznych kanałów i rzek Holandii.

Niemal na żywo przeżywamy straty, czasem trudne bo osobiste i wielkie. Całe szczęście 10. Pułk Strzelców Konnych w większości odnosił sukcesy i te także są udziałem naszych bohaterów.

No właśnie - bohaterów. Książka pisana jest jak wspomnienia w pierwszej osobie, autorzy nie tłumaczą owego fenomenu podwójnego autorstwa ale wystarczy przeczytać biogram porucznika Położyńskiego by zrozumieć, że nie mógł on uczestniczyć w całej tak barwnie opisywanej kampanii. Został bowiem ranny w czasie walk w Belgii. Podejrzewam więc, że dalszą część wspomnień pisał już porucznik Krasicki. Wydaje się, że w książce można znaleźć opisany moment ranienia pierwszego z autorów.

Zgodnie z tym czego można oczekiwać w książce jest dużo anegdot. Axel, Holandia, teren niesprzyjający działaniu czołgów, wąskie, odsłonięte drogi na wałach, podmokły teren poprzecinany kanałami i do tego Niemcy doskonale przygotowani do obrony. I atak zdaje się bez precedensu. Pancerniacy zdając sobie sprawę z doskonałego przygotowania niemieckiego potrafią z precyzją przewidzieć położenie wrogich punktów oporu. Atakują mimo, a może raczej wykorzystując, mgły. Walą ze swoich dział i karabinów na ślepo poprzez tuman w miejsca w których spodziewają się punktów oporu i… wygrywają bez strat. Zaskoczenie jest kompletne!

Wszyscy, którzy choć pobieżnie zapoznali się z historią działań 1. Dywizji Pancernej znają historię ze zdobyciem kutra patrolowego. Tutaj jest jej poświęcony cały rozdział i można ją prześledzić ze szczegółami bitwy pancerniaków z flotą niemiecką (trochę przesadzam ale tylko trochę).

Są także momenty nostalgii i smutku. Żołnierze generała Maczka byli w pełni świadomi, że gdy oni wyzwalają Francję, Belgię i Holandię do ich kraju, zwyciężając jednego z wrogów wkracza drugi - Armia Czerwona. I że niesie ona ze sobą ustrój, który część z nich zdążyła poznać na własnej skórze, inni zaś znali doskonale z niedalekiej przecież historii. Nie było to dla nich łatwe.

Książka jest lekturą obowiązkową dla miłośników polskiej broni pancernej, PSZ na Zachodzie i wszelkich wojennych historii. Może nie jest do końca materiałem historycznym ale z pewnością dzięki ładunkowi szczegółu i emocji pozwoli lepiej zrozumieć wojenną historię. Książka dostępna jest na allegro.pl w więcej niż przyzwoitych cenach.

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5 z + oczywiście za historię niemal na żywo.

Zubek

Ps. Swój egzemplarz dostałem pod choinkę. Dziękuję św. Mikołajom: Marcinowi, Agnieszce i Wiktorii.
z.