Cytat jakiś ciekawy

- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.

Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.

Wojenne historie

Wojenne historie

czwartek, 27 sierpnia 2015

Karbala - współcześni bohaterowie w książce, czyli zanim obejrzysz film - poczytaj.

Piotr Głuchowski, Marcin Górka „Karbala”. AGORA S.A., 2015 rok.

Wielu moich znajomych do tej pory przekonanych jest o tym, że w Iraku prowadziliśmy działania stabilizacyjne, budowaliśmy szkoły, pomagaliśmy ludziom i demokracji. Polscy żołnierze ginęli, bo źli terroryści podkładali bomby pod niosące pokój i radość konwoje. Tego przez lata mogliśmy dowiedzieć się z naszych mediów, tak mówili politycy, generałowie i ich rzecznicy. Kłamcy.

Ta książka pokazuje inny świat tej wojny, bo jest właśnie opowieścią o wojnie. I to nie taką, która pozwala na gadanie o „okupacji”, „polskich okupantach”, „wstydzie za Polaków”, „najemnikach” itp. bzdury pisane przez miłujących pokój ludzi, którzy mogą go miłować i wypowiadać publicznie takie słowa, bo żołnierze, tacy jak jak bohaterowie „Karbali”, stoją na straży jego bezpieczeństwa. I to na tyle komentarza dla kilku moich znajomych, którzy są żywym przykładem tego, że czasami, mentalnie, naprawdę jesteśmy czterdzieści lat za Ameryką (znaczy w latach 70.).

„– Uznaliśmy, że nie ma sensu o tym szerzej informować – tak to po dekadzie wytłumaczy generał Bieniek w rozmowie z tygodnikiem „Wprost”: – Przekazywanie informacji, że Irak płonie, nie wpłynęłoby dobrze ani na świadomość żołnierzy w Polsce, ani na rodziny misjonarzy, ani na resztę naszego społeczeństwa”. Ten cytat z książki niech starczy za komentarz do kłamstw jakimi nas karmiono. Książka jest zbyt ciekawa i ważna by skupiać się na tym temacie, ale jeszcze do niego wrócę (na koniec).

Bo „Karbala” to książka bardzo dobra. I to nie tylko bo ma szansę większej ilości ludzi opowiedzieć historię walk polskich żołnierzy w Iraku, ale także że ową szanse wykorzystuje. To świetnie napisana opowieść, w stylu filmów amerykańskich, która trzyma czytelnika w napięciu serwując mu kolejne wojenne historie. I to historie prawdziwe, bo autorzy dotarli i zdobyli zaufanie weteranów i bohaterów z Karbali. A to nie jest byle co. Bo znalezienie ich mogło nie być trudne, choć część z nich odeszła już do cywila i rozpoczęła inne życie, chcąc zapomnieć o wojnie, ale przekonać ich do szczerości i opowieści... Żołnierze nie lubią dziennikarzy i wolą trzymać ich na dystans, tego uczą nasze służby mundurowe - „odeślij do rzecznika!”. Tego uczy praktyka, na którą solidnie zapracowali koledzy dziennikarze – szukający sensacji lub bezrefleksyjnie powtarzający słowa rzeczników i polityków.

Tym razem jednak udało się. „Karbala” jest reportażem z wojny napisanym opowieściami żołnierzy, od dowódców do szeregowych. Od tych którzy podejmowali decyzję o wysłaniu żołnierzy do walki i być może na śmierć, do tych, którzy stanęli przed wyborem „albo my ich, albo oni nas”.

Książka, wbrew powszechnej opinii, nie jest poświęcona tylko i wyłącznie obronie City Hall w Karbali. Sama akcja jest jakby tylko pretekstem do opisania wydarzeń z kwietnia i maja 2004 roku oraz całego tła politycznego, społecznego i wojskowego Iraku z początku XXI wieku. No i udziału w tym wszystkim Polaków i naszego wojska.

Może tych, którzy spodziewają się czegoś w stylu „Helikoptera w ogniu” i „Byliśmy żołnierzami” ten opis nieco zaniepokoi, ale niesłusznie. Wprowadzenie do sytuacji, pokazanie tła całej akcji powoduje, że lepiej rozumiemy to, co działo się przez te tygodnie, miesiące i lata.

A miłośnicy akcji nie będą żałowali z całą pewnością. Bowiem „Karbala” to nie tylko te kilka dni i nocy obrony karbalskiego „ratusza” (3-6. kwietnia 2004 roku) przez pododdziały polskie i bułgarskie, ale także udział polskich żołnierzy w operacji „Żelazna szabla” - odzyskaniu Karbali z rąk partyzantów sadryjskich i oczyszczeniu miasta przez Amerykanów i Polaków.

I to akcji pisanej żołnierskimi opowieściami i obrazami jak z wyżej wymienionych filmów.
Dwa przykłady.

Pierwszy:
Naprzeciwko szóstki polskich żołnierzy zbiera się tłum manifestantów. Wznoszą wrogie okrzyki, ale nie widać broni, krzyczeć każdemu wolno. Polacy są to m.in. po to, by tego pilnować. Jednak w pewnej chwili z tłumu wychodzi starszy mężczyzna i spod ubrania wyciąga karabinek z urżniętą kolbą, przeładowuje i zaczyna unosić broń. Kapitan Kalisiak (jeden z głównych bohaterów książki, dowódca obrony City Hall, dzisiaj pułkownik) wydaje snajperowi prosty rozkaz - „Odstrzel dziada!”. Snajper przyklęka, celuje... Strzały padają równocześnie: seria z kałacha” trafia w niebo, strzał ze „snajperki” w splot słoneczny partyzanta...

Drugi:
Polscy żołnierze zajmują budynek hotelu. Ich zadaniem jest obserwacja i powstrzymanie ew. przemieszczającego się nieprzyjaciela. Od czasu do czasu są ostrzeliwani, na całe szczęście mało skutecznym ogniem. Gdy zagrożenie zaczyna być realne likwidują je sami lub wzywają wsparcie. Ich pozycja jest doskonała do obserwacji, ale odkryty ze wszystkich stron budynek hotelu to także wyjątkowo niebezpieczne miejsce. Tym razem jednak mają wsparcie. Gdy Polak odkrywa, w którym budynku chowa się ostrzeliwujący ich snajper, przez radio wzywa wsparcie. Abrams „dyżurujący” na placu obraca wieżę i lufę, pada strzał i na zawsze znika część willi. Snajper już nie będzie niepokoił Polaków.

Spokojnie mogłem sobie pozwolić na ten spoiler, bo takich obrazów w książce jest naprawdę dużo, a i napisane są językiem dużo bardziej zajmującym niż powyższe skróty.

Ale ta książka to nie tylko wojenna historia, ale może przede wszystkim historia żołnierzy i weteranów, i tego jak wyglądają ich historie przed, w trakcie i po wojnie. Tego, co różni stosunek do weteranów w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, gdzie ciężko rannemu żołnierzowi pielęgniarka mówi, że ”mu się należało”, a internet jest pełen hejtów od „hipisów”, którzy pozazdrościli Amerykanom z lat 70. możliwości protestów pokojowych. Gdzie administracja rządowa i wojsko dopiero „na żywym ciele żołnierzy” (dosłownie) uczy się, że z wojny mogą wrócić ranni i że nie wszystkie rany są widoczne i krwawią.

Gdzie, wreszcie ten temat na koniec, kilku ludzi może postanowić, że z powodów politycznych i ich własnego „widzimisię” o bohaterach z Karbali i innych nie dowie się nikt, a my – czyli społeczeństwo – będziemy musieli myśleć co nam karzą i pozwolą wiedzieć.

To oczywiście ogromny zarzut do polityków i najwyższych dowódców. Ale nie wszystkich. Tajemnica była tak wielka, że nawet generałowie, którzy w kolejnych zmianach dowodzili misjami w Iraku, dowiadywali się o tym przypadkiem (np. gen. Skrzypczak). Ale ta tajemnica powodowała np., że najważniejsi bohaterowie tej książki (także po prostu Bohaterowie) przez całe lata nie zostali docenieni.

Wina polityków i najwyższego dowództwa jest bezsporna – ukrywali informacje i przez to manipulowali nami – obywatelami. Prowadzili wojnę, a nas okłamywali. Ale jak to się stało, że w świecie, gdzie informacja jest towarem, świecie XXI w., gdy nie ma dla niej granic, nasi dziennikarze nie odkryli prawdy natychmiast? Albo jest to wynik naszego słabego dziennikarstwa (z góry przepraszam moich kolegów dziennikarzy), albo podatności owego na manipulację polityków. Może to także podskórna chęć robienia polityki i dyrygowania, co mają wiedzieć „maluczcy” i jak reagować? Trudno wybrać dobrą odpowiedź.

Tym bardziej, że autorzy „Karbali” podają także przykład ujawnienia prawdziwej i wstrząsającej informacji o torturach, których dopuszczali się amerykańscy żołnierze na więźniach w irackim więzieniu Abu Ghraib. Po publikacji artykułu w kwietniu 2004 roku w Iraku zawrzało. Jego efektem było śledztwo i ukaranie winnych, ale także kolejne skuteczne ataki na amerykańskich żołnierzy i cywili.

Mimo wszystko wybrałbym prawdę o polskich żołnierzach, nawet gdyby była niewygodna dla polityków.

Jeśli jeszcze jest ktoś, kto nie jest przekonany do przeczytania tej książki to niech jej nie czyta. Można żyć bez poznania najnowszej historii Polski, można pewnie żyć też z przekonaniem, że politycy wiedzą, co dla nas dobre, a polscy żołnierze jeździli do Iraku i Afganistanu dla pieniędzy i na wczasy. Ale mimo wszystko warto przyjąć do wiadomości, że żołnierz jedzie tam gdzie wysyła go dowództwo, czy w szerszym znaczeniu – Ojczyzna i wykonuje rozkazy, nawet gdy mogą one doprowadzić do śmierci jego i jego podwładnych.

A tym, którym się wydaje, że polscy żołnierze okupowali Irak podam przykład. Gdy Sadyści zaatakowali karbalski City Hall, lokalną siedzibę władz irackich, bronili go polscy i bułgarscy żołnierze. I robili to nawet wtedy, gdy uciekli iraccy policjanci. Bronili siedziby lokalnych irackich władz, gdy mogli siedzieć w dość bezpiecznej i obwarowanej bazie. Wcześniej, ryzykując własne życie, ratowali ofiary zamachów na tłum pątników. Nie pasuje to do obrazu okupantów jaki my Polacy znamy.

Ważne - autorzy tylko gdy cytują żołnierzy używają na określenie miejscowych słowa "szuszwol", normalnie określają zbuntowanych Sadrystów słowem partyzant, choć wg mnie bardziej pasowałoby - powstaniec. Ale to temat na osobną dyskusję.

A książkę przeczytać trzeba.

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 6 minus.

Zubek

Ps. Jako rekonstruktor i odtwórca historyczny, członek stowarzyszenia o tym profilu wieszczę, że (zwłaszcza jeśli film dorówna książce) kilka GRH pokusi się o odtworzenie „zwiadowców Kalego” i bułgarskich komandosów.

Ps. 2. Jeśli film nie dorówna książce, choć w połowie, będę bardzo rozczarowany.

Z.






poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Alternatywna historia dla każdego

Piotr Langenfeld „Czerwona ofensywa”, Warbook, 2014 r. Przeczytana w e-booku.


To książka, jaką chyba każdy z nas chciał kiedyś napisać. Oczywiście przez „nas” rozumiem, mimo wszystko, dość wąskie grono historyków - amatorów i zawodowców (ci, pewnie bardziej ceniąc sobie prawdę niż fikcję, oczywiście mniej by chcieli) oraz innych miłośników historii drugiej wojny światowej. No i trzeba by z tego grona wykluczyć tych, którzy znając swoje możliwości od razu odrzucają wszelkie próby pisania. Pierwsze zdanie powinno więc brzmieć – To książka, jaką nieliczni z nas chcieli kiedyś napisać, a jeszcze bardziej nieliczni powinni to robić – ale przecież nie brzmiałoby tak dobrze jak w pierwszej wersji.


Tymczasem tak naprawdę wielu z nas spędziło wieczory nad zastanawianiem się nad historią alternatywną, samemu nad kolejną książką lub z kolegami (czasem nawet koleżankami, choć ich obecność dekoncentruje) nad herbatą i oranżadą i wspólnie zastanawialiśmy się „co by było gdyby...?”.


Oczywiście każda taka dyskusja zawsze ma charakter czysto akademicki, bo nikt nie wie jak potoczyłaby się historia gdyby wydarzyło się to, czy tamto. Najlepszą dla takich rozważań formą jest właśnie fabuła, jaką sprezentował nam Piotr Langenfeld.
I to co zrobił jest dobre, przynajmniej w mojej ocenie.
Książka, podzielona na krótkie epizody, dobrze się czyta. Przeskakujemy w czasie i przestrzeni pomiędzy kolejnymi przygodami głównych bohaterów. Dzięki temu jest dynamicznie i ciekawie, a lektura wciąga jak amerykański serial sensacyjny.


Że nie wszystko się klei? Że zapewne w tamtych czasach nie było tak niezniszczalnych czołgów, a lotnictwa sprzymierzonych nie można by było tak łatwo zneutralizować? Że to czy tamto w oczach niektórych pewnie wyglądało by inaczej? Ależ oczywiście! Książka, a w zasadzie książki, bo są jeszcze dwa kolejne tomy kontynuujące historię, Piotra Langenfelda jest jakby zaproszeniem do dyskusji prowadzonych przy kieliszku czy szklance - „Co by było, gdyby?” - ale tym razem jest do nich podstawa. Zapewne każdemu, kto podejmie rękawicę, autor z przyjemnością przyklaśnie.


Tym bardziej, że niemal otwarcie korzysta z tego, że należy do wąskiego grona naprawdę niezgorszych rekonstruktorów drugowojennych. I wywołuje do tablicy innych. Zapewne nieprzypadkowo wśród zbiorowych i indywidualnych bohaterów powieści znaleźć można jednostki odtwarzane przez polskie grupy rekonstrukcyjne. Już w pierwszej przeczytanej części znalazłem ich kilka, a wiem, że w kolejnych znajdują się dalsi (łącznie z 1. Kanadyjskim Batalionem Spadochronowym!). Za tę zabawę, skierowaną tak naprawdę do tak wąskiego grona, że trudno ją nazwać chwytem marketingowym, należą się autorowi osobne brawa.


Oczywiście książka ma i swoją wadę. Postacie polityków i generałów nacechowane są wyraźnie sympatiami i antypatiami autora, niby jego prawo, bo jego fabuła, ale jednak wg mnie, gdy używamy autentycznego bohatera, powinien być on bardziej autentyczny... a mniej pomnikowy lub karykaturalny.


Książkę Piotra Langenfelda serdecznie polecam jako lekturę łatwą i przyjemną. Wojenną historię dla czytelników mniej zaawansowanych, których nudzą książki historyczne. Gdy znajdą tu historyczną alternatywę (w dobrym opakowaniu) może zechcą poczytać coś więcej o historii, która wydarzyła się przed „Czerwoną ofensywą”. Bardziej zaawansowani czytelnicy wojennych historii niech przeczytają ją dla akcji („piro i amo”) i dla zabawy intelektualnej, którą daje tworzenie historii, która mogłaby się wydarzyć.


Zapewne powinienem polecić „Kontrrewolucję” i „Plan Andersa”, dalsze części „...ofensywy” ale jeszcze ich nie przeczytałem.

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5 z plusem.


Zubek