Cytat jakiś ciekawy

- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.

Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.

Wojenne historie

Wojenne historie

czwartek, 4 lutego 2016

Kobiety na wojnie - historia opowiadana

Swietłana Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, Wydawnictwo Czarne, 2010 r. Wysłuchana w audiobooku.

Książka, a w zasadzie opisanie jej, nieco poczekało. Samo „opisanie”, bo książkę wysłuchałem (bo przeczytać tak od razu się jej nie dało, wtedy jeszcze na rynku dostępny był tylko audiobook) jeszcze w zeszłym roku, zaraz gdy dowiedziałem się, że szanowna autorka dostała Nobla.

Przeczytać przecież trzeba było jakby podwójnie, czy nawet potrójnie. Po pierwsze staram się czytać przynajmniej jedną książkę każdego nowego noblisty literackiego, po drugie pierwsza/pierwszy reportażystka/reportażysta (żeby nie było wątpliwości co do pierwszeństwa absolutnego) z tą nagrodą! No i po trzecie – opisująca wojenne historie! Absolutna konieczność czytelnicza.

Myślałem, że posiadanie czytnika i doświadczenie w zakupie w księgarniach internetowych da mi przewagę i jako jeden z pierwszych przeczytam wojenne historie noblistki. I zdziwiłem się niezmiernie. Okazało się, że interesująca mnie pozycja była tylko do... wysłuchania, a słuchanie książki, mimo hipnotyzującego (a może właśnie dlatego) głosu Krystyny Czubówny nie jest tym samym, co jej czytanie i zabiera dużo więcej czasu. Dodatkowo wymaga robienia notatek i zatrzymywania się na środku chodnika dla spisania cytatu, czy ciekawego faktu. Ale zaciąłem się, wysłuchałem i teraz mogę z czystym sercem polecić.

Armia Czerwona, w czasie drugiej z wojen światowych, była jedną z nielicznych, która mobilizowała kobiety wysyłając je na pierwszą linię frontu. Tam pełniły one najróżniejsze funkcje: od najbardziej ewidentnych, jak się wydaje – sanitariuszek, kucharek i praczek do dużo mniej oczywistych – snajperek czy pilotów nocnych bombowców.

Autorka nie zostawiła sobie zbyt wiele miejsca na komentarze. Jej książka to rezultat bardzo wielu rozmów z uczestniczkami wojny, spisania ich i ułożenia w całość opowiadająca dzieje radzieckich kobiet walczących za ojczyznę i Stalina. I, jak się okazało, za niewdzięczny naród. Tak trochę od końca – problemem autorki było m.in. przebicie się przez mur niechęci do pokazania udziału kobiet w wojnie. Radziecki system socjalistyczno-komunistyczny, który tak łatwo zrównywał płeć, gdy przychodziło posyłać młode kobiety na front, po wojnie wrócił do patrzenia na wojnę oczami mężczyzn i ich wspomnień. Organizacje kombatanckie proponowały autorce rozmowy z weteranami, a jej rozmowom z byłymi czerwonoarmistkami potrafili przyglądać się mężowie, by te „czegoś nie chlapnęły”.

Zaraz po wojnie nie było wcale lepiej. Do traumy, przejawiającej się np. urazem do koloru czerwonego (żadnych czerwonych chustek, sukienek, elementów wystroju nawet długie dziesięciolecia po wojnie), dołączył ostracyzm środowiska lokalnego (zwłaszcza kobiet). „Bo przecież wiadomo do czego służyły te kobiety na froncie, kurwy jedne” - popularny także dzisiaj stereotyp o wykorzystywaniu kobiet – żołnierzy w celach seksualnych.

A przecież gdy szły na wojnę, czasami w wieku 16 lat, na ochotnika by bronić ojczyzny, było im trudniej niż mężczyznom. Dostawały te same sorty mundurowe co oni (dużo później pojawiły się damskie mundury i bielizna), niekompletne (biedna była i w potrzebie ta ich ojczyzna), za duże, bo przecież owe uniformy produkowano w rozmiarach męskich.

Opowieść jednej z dziewcząt jak przez cały okres unitarny przechodziła w butach nr 42, podczas gdy nosiła... 35 byłaby nawet zabawna, zwłaszcza we fragmencie gdy podczas zwrotu w tył „wyskoczyła” z butów, gdyby nie tragizm tej sytuacji.

Trenowano je i traktowano jak mężczyzn ze wszystkimi niedogodnościami higienicznymi. Gdy któregoś dnia, jak opowiada jedna z bohaterek książki, jej oddział zaprowadzono do miejskiej łaźni, łaziebna nie chciała wpuścić „tych mężczyzn” do kobiecej części.

A one i tak starały się zachować kobiecość. Próbowały się malować, czesać, przerabiać mundury, nierzadko były za to karane przez surowych podoficerów i oficerów ale chciały zostać... kobietami... w tych męskich ciuchach.

Wstrząsające są wspomnienia sanitariuszek, które widząc pokiereszowane zwłoki i pokaleczonych i zdeformowanych rannych przyznają się, że bardziej od śmierci bały się tego by gdy je trafi pocisk czy odłamek nie oszpecił ich, nie pokaleczył nóg „a nogi miałam wyjątkowo ładne”, „nie śmierci się bałam ale tego jak będę wyglądała po śmierci”.

To właśnie opowieści sanitariuszek dominują w tych wojennych historiach. Zarówno tych z pierwszej linii frontu, jak i tych ze szpitali polowych. Te pierwsze czołgając się zbierały rannych z pola bitwy, zakładając im pierwsze opatrunki ratowały życie. Ich wspomnienia to setki i tysiące żołnierzy dosłownie wyciąganych z błota i ratowanych mimo braku podstawowych środków. Młoda, wtedy, sanitariuszka wspomina jak poprosiła kolegów z oddziału by oddali swoje kalesony na opatrunki i zabieranie ich, gdy przy kompletnym bezwstydzie ściągali je rozbierając się przy niej.

Sanitariuszki ratowały, mimo że żołnierze nie zawsze chcieli być ratowani. Już po wojnie jedna z żołnierek widząc na ulicach kalekich weteranów, bez nóg, rąk, żebrzących o kawałek chleba, bała się spotkać tych których ratowała, mimo że prosili o dobicie lub zostawienie na śmierć.

Jednak kobiecy, wojenny heroizm to nie tylko ratowanie życia ale także jego odbieranie. Ale tu także sporo jest kobiecej natury i emocji. Zawstydzenie, gdy snajperka zabija pięknego konia błąkającego się po przedpolu, tak silne, że obecne dziesięciolecia po wojnie. Opowieść niemieckiego oficera o radzieckiej snajperce, która zginęła, bo założyła czerwony szalik. Pilot nocnego bombowca wspominająca kompletne wyczerpanie po kilku nalotach w czasie nocy i wleczenie po ziemi mapnika, którego nie miała już siły nieść.

I wiele, wiele innych, których nie przytoczę, by nie psuć przyjemności czytania (jest już dostępne wydanie drugie, tym razem na papierze i w e-booku).

Te wszystkie opowieści sprawiają, że wojna opisywana przez autorkę, ustami jej rozmówczyń, staje się bardzo osobista. Aleksijewicz napisała, że „pisze nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie” i jest w tym absolutna prawda. Tak samo jak w zdaniu, które również pada w tej książce: „kobieca wojna jest straszliwsza niż wojna”. I choć można polemizować z tak filozoficznym stwierdzeniem ,to zaraz po przeczytaniu książki zgadzamy się z nim odruchowo i w 100%.

Jedno zastrzeżenie.
Trudno powiedzieć, dlaczego w tych żołnierskich opowieściach, mimo że część z nich zbierana była już w latach dziewięćdziesiątych, tak mało jest tego, co nam wydaje się oczywiste – stalinowskiego terroru, historii o wykorzystywaniu seksualnym. Bo nie ma ich wiele. Jednak te, które się pojawiają trochę tłumaczą, jak mi się wydaje, te braki. Te wówczas młode dziewczyny nie przypadkowo do armii szły na ochotnika. Ich światem była wszechobecna komunistyczna propaganda. Zderzenie z oficerem, który po wódce narzeka na system i Stalina, w tym wypadku mogło być szokiem. Kilka rozmówczyń Aleksijewicz przyznaje się do późnych refleksji o sensie systemu, w którym żyły i walczyły, ale wydaje mi się, że, podobnie jak w wypadku męskich weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, krytykowanie komunizmu i Stalina może dla nich równać się z kwestionowaniem i umniejszaniem heroizmu ich samych - żołnierzy, którzy dla niego walczyli.

Temu także możemy zawdzięczać np. wydające się, z naszego punktu widzenia, nieprawdopodobne opowieści o opiekowaniu się i karmieniu niemieckich dzieci. Nie zgadza się to z naszymi stereotypami o zachowaniu radzieckich żołnierzy, choć z drugiej strony – oni też byli ludźmi. I o tym także jest ta książka.

Nie przeczytałem żadnej innej książki Swietłany Aleksijewicz, ale już ta jedna tłumaczy, wg mnie, nagrodę Nobla. Polecam do przeczytania, zwłaszcza tym którzy interesują się historią drugiej wojny światowej. Pozycja obowiązkowa dla rekonstruktorek kobiecych postaci owej wojny, bez względu na odtwarzaną stronę. Tyle prawdy o kobiecie na wojnie niełatwo jest znaleźć.

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5 z plusem.

Zubek

Ps. Książka ta przypomina mi inne, z serii „Świadkowie historii” (http://www.wojennehistorie.pl/2012/05/swiadkowie-historii-gos-jej-tworcow.html), tylko tam autorzy mieli do wykorzystania ogromne brytyjskie archiwa przechowujące głosy i wspomnienia żołnierzy. Swietłana Aleksijewicz sama zbierała (w latach 1978 – 2004) swoje wojenne historie. Pełen szacunek.