Swietłana
Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”,
Wydawnictwo Czarne, 2010 r. Wysłuchana w
audiobooku.
Książka,
a w zasadzie opisanie jej, nieco poczekało. Samo „opisanie”, bo
książkę wysłuchałem (bo przeczytać tak od razu się jej nie
dało, wtedy jeszcze na rynku dostępny był tylko audiobook) jeszcze
w zeszłym roku, zaraz gdy dowiedziałem się, że szanowna autorka
dostała Nobla.
Przeczytać
przecież trzeba było jakby podwójnie, czy nawet potrójnie. Po
pierwsze staram się czytać przynajmniej jedną książkę każdego
nowego noblisty literackiego, po drugie pierwsza/pierwszy
reportażystka/reportażysta (żeby nie było wątpliwości co do
pierwszeństwa absolutnego) z tą nagrodą! No i po trzecie –
opisująca wojenne historie! Absolutna konieczność czytelnicza.
Myślałem,
że posiadanie czytnika i doświadczenie w zakupie w księgarniach
internetowych da mi przewagę i jako jeden z pierwszych przeczytam
wojenne historie noblistki. I zdziwiłem się niezmiernie. Okazało
się, że interesująca mnie pozycja była tylko do... wysłuchania,
a słuchanie książki, mimo hipnotyzującego (a może właśnie
dlatego) głosu Krystyny Czubówny nie jest tym samym, co jej
czytanie i zabiera dużo więcej czasu. Dodatkowo wymaga robienia
notatek i zatrzymywania się na środku chodnika dla spisania cytatu,
czy ciekawego faktu. Ale zaciąłem się, wysłuchałem i teraz mogę
z czystym sercem polecić.
Armia
Czerwona, w czasie drugiej z wojen światowych, była jedną z
nielicznych, która mobilizowała kobiety wysyłając je na pierwszą
linię frontu. Tam
pełniły one najróżniejsze funkcje: od najbardziej ewidentnych,
jak się wydaje – sanitariuszek, kucharek i praczek do dużo mniej
oczywistych – snajperek czy pilotów nocnych bombowców.
Autorka
nie zostawiła sobie zbyt wiele miejsca na komentarze.
Jej książka to rezultat bardzo wielu rozmów z
uczestniczkami wojny, spisania ich i ułożenia w całość
opowiadająca dzieje radzieckich kobiet walczących za ojczyznę i
Stalina. I, jak się okazało,
za niewdzięczny naród. Tak trochę od końca – problemem
autorki było m.in. przebicie się przez mur niechęci do pokazania
udziału kobiet w wojnie. Radziecki system
socjalistyczno-komunistyczny, który tak łatwo zrównywał płeć,
gdy przychodziło posyłać młode kobiety na front, po wojnie wrócił
do patrzenia na wojnę oczami mężczyzn i ich wspomnień.
Organizacje kombatanckie proponowały autorce rozmowy z weteranami, a
jej rozmowom z byłymi czerwonoarmistkami potrafili przyglądać się
mężowie, by te „czegoś nie chlapnęły”.
Zaraz
po wojnie nie było wcale lepiej.
Do traumy, przejawiającej się np. urazem do koloru
czerwonego (żadnych czerwonych chustek, sukienek, elementów
wystroju nawet długie dziesięciolecia po wojnie), dołączył
ostracyzm środowiska lokalnego (zwłaszcza kobiet). „Bo przecież
wiadomo do czego służyły te kobiety na froncie, kurwy jedne” -
popularny także dzisiaj stereotyp o wykorzystywaniu kobiet –
żołnierzy w celach seksualnych.
A
przecież gdy szły na wojnę, czasami w wieku 16 lat, na ochotnika
by bronić ojczyzny, było im trudniej niż mężczyznom. Dostawały
te same sorty mundurowe co oni (dużo później pojawiły się
damskie mundury i bielizna), niekompletne (biedna była i w potrzebie
ta ich ojczyzna), za duże, bo przecież owe uniformy produkowano w
rozmiarach męskich.
Opowieść
jednej z dziewcząt jak przez cały okres unitarny przechodziła w
butach nr 42, podczas gdy nosiła... 35 byłaby nawet zabawna,
zwłaszcza we fragmencie gdy podczas zwrotu w tył „wyskoczyła”
z butów, gdyby nie tragizm tej sytuacji.
Trenowano
je i traktowano jak mężczyzn ze wszystkimi niedogodnościami
higienicznymi. Gdy któregoś dnia, jak opowiada jedna z bohaterek
książki, jej oddział zaprowadzono do miejskiej łaźni, łaziebna
nie chciała wpuścić „tych mężczyzn” do kobiecej części.
A
one i tak starały się zachować kobiecość. Próbowały się
malować, czesać, przerabiać mundury, nierzadko były za to karane
przez surowych podoficerów i oficerów ale chciały zostać...
kobietami... w tych męskich ciuchach.
Wstrząsające
są wspomnienia sanitariuszek, które widząc pokiereszowane zwłoki
i pokaleczonych i zdeformowanych rannych przyznają się, że
bardziej od śmierci bały się tego by gdy je trafi pocisk czy
odłamek nie oszpecił ich, nie pokaleczył nóg „a nogi miałam
wyjątkowo ładne”, „nie śmierci się bałam ale tego jak będę
wyglądała po śmierci”.
To
właśnie opowieści sanitariuszek dominują w tych wojennych
historiach. Zarówno tych z pierwszej linii frontu, jak i tych ze
szpitali polowych. Te pierwsze czołgając się zbierały rannych z
pola bitwy, zakładając im pierwsze opatrunki ratowały życie. Ich
wspomnienia to setki i tysiące żołnierzy dosłownie wyciąganych z
błota i ratowanych mimo braku podstawowych środków.
Młoda, wtedy,
sanitariuszka wspomina jak poprosiła kolegów z oddziału by
oddali swoje kalesony na opatrunki i zabieranie ich, gdy przy
kompletnym bezwstydzie ściągali je rozbierając się przy niej.
Sanitariuszki
ratowały, mimo że żołnierze nie zawsze chcieli być ratowani. Już
po wojnie jedna z żołnierek widząc na ulicach kalekich weteranów,
bez nóg, rąk, żebrzących o kawałek chleba, bała się spotkać
tych których ratowała, mimo że prosili o dobicie lub zostawienie
na śmierć.
Jednak
kobiecy, wojenny heroizm to nie tylko ratowanie życia ale także
jego odbieranie. Ale tu także sporo jest kobiecej natury i emocji.
Zawstydzenie, gdy snajperka zabija pięknego konia błąkającego się
po przedpolu, tak silne, że obecne dziesięciolecia po wojnie.
Opowieść niemieckiego oficera o radzieckiej snajperce, która
zginęła, bo założyła czerwony szalik. Pilot nocnego bombowca
wspominająca kompletne wyczerpanie po kilku nalotach w czasie nocy i
wleczenie po ziemi mapnika, którego nie miała już siły nieść.
I
wiele, wiele innych, których nie przytoczę, by nie psuć
przyjemności czytania (jest już dostępne wydanie drugie, tym razem
na papierze i w e-booku).
Te
wszystkie opowieści sprawiają, że wojna opisywana przez autorkę,
ustami jej rozmówczyń, staje się bardzo osobista. Aleksijewicz
napisała, że „pisze nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie” i
jest w tym absolutna prawda. Tak samo jak w zdaniu, które również
pada w tej książce: „kobieca wojna jest straszliwsza niż wojna”.
I choć można polemizować z tak filozoficznym stwierdzeniem ,to
zaraz po przeczytaniu książki zgadzamy się z nim odruchowo i w
100%.
Jedno
zastrzeżenie.
Trudno
powiedzieć, dlaczego w tych żołnierskich opowieściach, mimo że
część z nich zbierana była już w latach dziewięćdziesiątych,
tak mało jest tego, co nam wydaje się oczywiste – stalinowskiego
terroru, historii o wykorzystywaniu seksualnym. Bo nie ma ich wiele.
Jednak te, które się pojawiają trochę tłumaczą, jak mi się
wydaje, te braki. Te wówczas młode dziewczyny nie przypadkowo do
armii szły na ochotnika. Ich światem była wszechobecna
komunistyczna propaganda. Zderzenie z oficerem, który po wódce
narzeka na system i Stalina, w tym wypadku mogło być szokiem. Kilka
rozmówczyń Aleksijewicz
przyznaje się do późnych refleksji o sensie systemu, w którym
żyły i walczyły, ale wydaje mi się, że, podobnie jak w wypadku
męskich weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, krytykowanie
komunizmu i Stalina może dla nich równać się z kwestionowaniem i
umniejszaniem heroizmu ich samych - żołnierzy, którzy dla niego
walczyli.
Temu
także możemy zawdzięczać np. wydające się, z naszego punktu
widzenia, nieprawdopodobne opowieści o opiekowaniu się i karmieniu
niemieckich dzieci. Nie zgadza się to z naszymi stereotypami o
zachowaniu radzieckich żołnierzy, choć z drugiej strony – oni
też byli ludźmi. I o tym także jest ta książka.
Nie
przeczytałem żadnej innej książki Swietłany Aleksijewicz,
ale już ta jedna tłumaczy, wg mnie, nagrodę Nobla. Polecam do
przeczytania, zwłaszcza tym którzy interesują się historią
drugiej wojny światowej. Pozycja obowiązkowa dla rekonstruktorek
kobiecych postaci owej wojny, bez względu na odtwarzaną stronę.
Tyle prawdy o kobiecie na wojnie niełatwo jest znaleźć.
W
moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5 z plusem.
Zubek
Ps.
Książka ta przypomina mi inne, z serii „Świadkowie historii”
(http://www.wojennehistorie.pl/2012/05/swiadkowie-historii-gos-jej-tworcow.html),
tylko tam autorzy mieli do wykorzystania ogromne brytyjskie archiwa
przechowujące głosy i wspomnienia żołnierzy. Swietłana
Aleksijewicz sama zbierała (w latach 1978 – 2004) swoje wojenne
historie. Pełen szacunek.
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.