Bohdan Arct, „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1982 rok, wydanie IV.
W ostatnich latach cała rzesza ludzi odkrywa, że w czasie ostatniej z wojen światowych na jej zachodnim froncie europejskim walczyli polscy lotnicy! Oczywiście w tzw. powszechnej świadomości wszyscy oni walczyli w ramach dywizjonu 303 i oczywiście w bitwie o Wielką Brytanię! Tymczasem było ich dużo więcej, ich osiągnięcia to nie tylko lato i jesień roku 1940 i to nie przypadek, że angielscy lotnicy traktowali ich jak równych sobie! I o tym jest ta książka.
Oczywiście nie o wszystkim i nie o wszystkich, bo to nie Historia, a raczej historia osobista spisana przez jednego z bohaterów, pilota myśliwskiego i dowódcę pilotów. Uczestnika jednego z ciekawszych epizodów polskiego lotnictwa myśliwskiego drugiej ze światowych wojen.
Bohdan Arct opisał swoje
życie z okresu gdy był pilotem myśliwskim. Od jesieni 1941 roku,
kiedy trafił do dywizjonu 306 jako żółtodziób aż do września
1944, który zakończył jego myśliwską karierę, gdy jako dowódca
dywizjonu 316, po awarii swojego Mustanga nad Holandią, trafił do
niemieckiej niewoli. Mam nadzieję, że nie psuję suspensu wszak to
książka historyczna. Historii, która się już wydarzyła, a nie
kryminał, którego finału nie można zdradzić.
Nasz bohater
jako pilot nie „urodził” się nagle. Wcześniej brał udział w
wojnie obronnej września 1939 roku, a później w Anglii latał jako
lotnik transportowy. Ale dopiero jako pilot myśliwca odnalazł swoje
powołanie. Do latania na myśliwcach dołączył gdy lotnictwo
brytyjskie miało już w swojej przestrzeni bezwzględną przewagę i
latali już w osłonie wypraw bombowych nad tereny okupowane, czy
osłonie statków nad Kanał Angielski. Wg Arcta większość tych
zadań nie była jakoś specjalnie ekscytująca, część jego
kolegów miała szczęście, a raczej pecha nie spotykać
nieprzyjaciela całymi miesiącami. Jednak dzięki literackim
zdolnościom autora czyta to się doskonale. To tu dowiadujemy się
wielu szczegółów z życia i pracy polskich pilotów. Poznajemy
nazewnictwo, cykle pracy i stanów alarmowych, czy to co robili
piloci poza służbą. Oczywiście życie pilota samolotu
myśliwskiego nie było nudne, były walki i straty w ludziach, żal
za straconymi kolegami. Ale przede wszystkim była to ciężka praca,
dziesiątki misji, a wraz z nimi nabieranie niezbędnego
doświadczenia i stopniowe stawanie się wytrawnym pilotem
myśliwskim.
Temu właśnie zawdzięcza Arct, że gdy na
początku 1943 roku tworzono Polski Zespół Myśliwski został
jednym z piętnastu zaproszonych pilotów. Polish
Fighting Team
nazwany potem, nieoficjalnie ale pięknie, „Cyrkiem Skalskiego”
(od nazwiska dowódcy) był specjalną eskadrą myśliwską
skierowaną na front afrykański. Oficjalnie dla nabrania
doświadczeń, praktycznie by dać, znudzonym rutyną pilotom, okazję
do walki.
Wysłanie doborowych pilotów, danie im doskonałych
maszyn (po krótkim okresie walk, Polacy otrzymali lepsze od
„tambylców” samoloty - Spitfire Mk IX, zamiast używanych
powszechnie w Afryce Mk V), polscy myśliwcy pokazali co potrafią.
Maszyny mieli lepsze ale też dostawali trudniejsze zadania, podczas
gdy ich koledzy atakowali „łatwe” cele – bombowce i samoloty
transportowe, do zadań polskich myśliwców należała walka z ich
osłoną. I spisywali się wyśmienicie, brawurowo atakując
wielokrotnie liczniejszych przeciwników i odnosząc kolejne
zwycięstwa. Niemal bez strat! Zasłużyli na swoją nieoficjalną
nazwę i kolejne awanse, gdy w związku z końcem wojny w Afryce
rozwiązano jednostkę. Bohdan
Arct był także kronikarzem PFT. O ich historii napisał książki:
„W pogoni za Luftwaffe”, czy „Cyrk Skalskiego” wydany w cyklu
Żółtego tygrysa
(http://www.wojennehistorie.pl/2017/01/cyrk-nad-afryka.html).
Po
powrocie do Wielkiej Brytanii dość szybko Arct trafił jako dowódca
eskadry do dywizjonu 303, a po kilku miesiącach został skierowany
na odpoczynek operacyjny. Każdy pilot myśliwski po 6 m. służby
lub 60 lotach bojowych powinien być skierowany na odpoczynek albo
jako pilot – instruktor albo do zadań nie związanych z lataniem.
Arctowi udało się być w służbie dwadzieścia siedem miesięcy i
odbyć 111 lotów bojowych. I tak trafił do polskiej misji
łącznikowej przy Dowództwie Lotnictwa Myśliwskiego. Do pracy
biurowej! Tej pracy zawdzięczamy pierwszą jego książkę - „W
pogoni za Luftwaffe”.
I dalej następuje ostatni akt myśliwca Arcta – dowództwo nad dywizjonem 316, w którym pierwszym zadaniem była walka z latającymi bombami V-1. Podrasowane Mustangi dywizjonu stanowiły, oczywiście wraz z innymi jednostkami, jedną z czterech linii obrony Londynu przed atakami V-1. Samoloty myśliwskie mogły dopędzić i zestrzelić bomby latające, znacznie redukując niebezpieczeństwo ze strony tej broni. Ale rasowym myśliwcom nie wystarczała taka walka. Mustang był samolotem długodystansowych i Arct zaproponował żeby, dla podnoszenia morale, zezwolić dywizjonowi na loty „wymiatające” nad okupowanymi terenami i Niemcami. I tak znajdujemy tu relację z wyprawy, która zaniosła pilotów „316” aż nad granicę Szwajcarii! Później gdy groźba V-1 zmalała dywizjon wrócił do pracy, jakby z roku 1942, czyli eskortowania bombowców, samolotów myśliwsko-bombowych, czy atakowania celów naziemnych. Ale w jakimże innym duchu, tym razem wspierali przecież wojska lądowe w ich marszu przez Francję i Belgię!
Aż nastąpił 6. września
1944 roku i podczas jednej z takich wypraw dywizjon stracił dowódcę.
Arcta zawiódł silnik nad okupowaną Holandią i po skoku ze
spadochronem dostał się do niewoli. Dalsza część książki to
już przygody pilota z niemieckiej niewoli, niewygody, przesłuchania,
a w końcu obóz jeniecki z którego wyzwoliły go wojska radzieckie.
Potem powrót do Londynu i żony, koniec wojny!
To książka
wydana w głębokim PRL a mimo to trudno w niej dostrzec polityczną
indoktrynację. Rzetelnie opisuje walkę i życie lotników Polskich
Sił Zbrojnych na Zachodzie. Czasami tylko przedstawiając ogólną
sytuacje na froncie wtrąca zdanie o znacznych postępach na froncie
wschodnim. W PRL wydano wiele takich książek, kilka z nich napisał
Bohdan Arct. Wg. mnie trudno więc traktować tych polskich lotników
jako zapomnianą formację i odkrywać na nowo ich historię. Ja nie
potrafię, bo na mojej półce stoją właśnie takie książki
wydane w owym czasie i wtedy czytane. No i jeszcze, gdy byłem
dzieckiem, „od zawsze” na komodzie stał model Spitfire z małą
szachownicą na nosie (tata był modelarzem).
W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 5+.
Zubek
Ps. Na zdjęciu okładka mojego egzemplarza książki, kupiona w antykwariacie za 5 zł. Stąd odrobina zniszczeń i niecodzienne imię autora.
z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz