Evan McGilvray „Marsz Czarnych Diabłów. Odyseja Dywizji Pancernej Generała Maczka”. Wydawnictwo Rebis, 2006 rok.
Najpierw muszę się wytłumaczyć. Nie pisałem długo - bo czytałem. Po pierwsze powyższą pozycję, która nie była łatwa do rozumnego ogarnięcia - czytałem ją długo posiłkując się internetem (o tym później). Po drugie zrobiłem sobie przerwę w czytaniu wojennych historii i przeczytałem historie innego typu (ale nie romans ;-)). I po trzecie z pewnego powodu musiałem w międzyczasie przeczytać wojenne historie innego rodzaju, z innych książek (kilku naraz), ale o jednym bardzo precyzyjnie wybranym temacie (o tym może w następnym wpisie).
Teraz wracamy do tematu, czyli „Marszu Czarnych Diabłów”. Jest to książka o polskiej jednostce wojskowej z 2wś napisana przez Anglika. To w naszych czasach, po 1989 roku, już nie jest nic nadzwyczajnego, bo jest już kilku anglosaskich autorów opisujących dokonania żołnierzy PSZ, ale nadal cieszy. Cieszy to, że dumni Anglicy i Amerykanie odkrywają, że nie wygrali tej wojny sami, cieszy także to, że niezależni i niezwiązani emocjonalnie historycy potwierdzają to, co wiedzieliśmy od dawna – wojska polskie na zachodzie „dawały radę”. Potwierdza to także Evan McGilvray, choć mógłby przyłożyć się bardziej do pracy.
Znów o tłumaczu.
Po znęcaniu się nad panią Katarzyną Brzozowską („Arnhem 1944. Ostatnie zwycięstow Niemiec”) pora na rehabilitację klanu tłumaczy wojennych historii. Przekładający na język polski „Marsz...” pan Jarosław Kotarski jest nie tylko tłumaczem, ale także współautorem książki. Zapewne znacie przypisy tłumacza z innych książek. Zazwyczaj ograniczają się one do rozstrzygnięcia spornych kwestii językowych albo podania w pełnym brzmieniu skrótu, lub oryginalnego tekstu. Tutaj jest inaczej – przypisy czasem prostują treść książki, uzupełniają ją o całe cytaty i treści. Tłumacz nie tylko przełożył książkę na j. polski, ale przeczytał także kilka innych pozycji opowiadających dzieje dywizji gen. Maczka. Taki tłumacz to skarb dla czytającego, niestety autor pewnie nie jest szczęśliwy, gdy jego, historyka poprawia, ktoś kto „tylko” tłumaczy.
Dlaczego tak długo?
Książka bardzo szczegółowo omawia drogę 10. Pułku Strzelców Konnych, autor korzystał z ich dziennika bojowego i z książki z 1947 roku, a więc poznajemy szczegółowo, niemal dzień po dniu ich marszrutę. Niestety jedyne i nieliczne mapy pochodzą także z owych publikacji i pokazują wydarzenia raczej bardzo ogólnie. Tak więc, aby właściwie zrozumieć drogę dywizji przez Europę, trzeba czytając książkę często zaglądać do atlasu. Z braku atlasu (wstyd) posiłkowałem się mapami google. To trudne, zwłaszcza gdy książkę czyta się w wannie albo przy załatwianiu potrzeb niższych, acz koniecznych.
Czy aby o dywizji?
Jak już zacząłem to warto żebym rozwiał wątpliwości tych, którym wydaje się że znajdą tu historię działań polskiej 1. Dywizji Pancernej – zgodnie z tytułem. Otóż nie, jest to opowieść poświęcona przede wszystkim żołnierzom 10. PSK, czyli jednostki pancernej wchodzącej w skład dywizji - treść jest trochę niezgodna z tytułem. Oczywiście dowiadujemy się z książki o drodze całej dywizji, ale tylko dlatego, że 10. PSK był jej istotną częścią i trudno nie wspomnieć o jednostkach współdziałających.
Skupienie się na jednej jednostce ma jednak swoje zalety, np. bardzo szczegółowo dowiadujemy się o jej sukcesach i stratach - łącznie z nazwiskami poległych i rannych żołnierzy!
Kilka słów o stratach, czyli największe zdziwienie.
Walki 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Maczka nie były mi obce, choć nie znałem ich szczegółowo. Jak każdy kogo interesują wojenne historie znałem za to wiele historii o płonących jak zapałki czołgach, ginących w starciu z doskonałymi niemieckimi działami przeciwpancernymi, czołgistami alianckimi. Tymczasem z książki i przytoczonych danych wynika, że w czasie całej kampanii 10. PSK stracił 90 zabitych i 59 czołgów. Może to zabrzmi brutalnie ale to tylko 1,5 zabitego żołnierza na zniszczony czołg. A mamy tu do czynienia z jednostką rozpoznawczą, uzbrojoną w czołgi pościgowe, która operował zazwyczaj w pierwszej linii. Ciekawe prawda? Podobnie brzmią sprawozdania z potyczek - „dwa zniszczone czołgi, zabity wachmistrz Iksiński, ranni plutonowy Igrekowski i starszy strzelec Zeciński”.
Książkę serdecznie polecam do poczytania (koniecznie z jakąś mapą) i posiadania. To kawałek opisanej historii polskiego oręża, której w żadnej mierze nie musimy się wstydzić i rozważać słuszności jej ocen.
Na koniec smutno.
Jedna rzecz, którą odkrywają, dla siebie, Angole w swoich książkach jest naprawdę smutna, zwłaszcza jak się ją czyta napisaną przez obcokrajowca. Evan McGilvray także zauważa, że to co dla niemal całej Europy było świętem zakończenia wojny i początkiem upragnionego pokoju, dla żołnierzy dywizji było początkiem tułaczki po obczyźnie lub szykan po powrocie do kraju. Ilekroć dochodzę do tego momentu opowieści o losach żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie ogarnia mnie smutek i wściekłość na historię, która zmusiła tych żołnierzy do walki bardziej o „waszą” niż „naszą” wolność, a za bohaterstwo nagrodziła ich tak... niewłaściwie.
W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu – mocna 4 (przede wszystkim za to, że się autorowi zachciało) + 1 specjalnie dla tłumacza = 5.
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.