Nikołaj Iwanow „Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy”. Wydawnictwo Znak, 2010 rok.
Tym razem na początek nie o książce tylko osobista refleksja o mojej historii z wojenną historią, którą owa opisuje. PRL, w którym miałem okazję żyć parę lat, przedstawiany jest jako epoka powszechnego kłamstwa w sprawie Powstania Warszawskiego. Tymczasem jako młody człowiek miałem szczęście być wychowywany w kulcie powstania. Dom, harcerstwo nauczyły mnie, że ów zryw narodowy „wielkim powstaniem był”. Gromadziłem i czytałem wydawane w PRL książki (a było ich niemało) i chłonąłem bohaterskiego ducha bez żadnych wątpliwości.
Paradoksalnie zaczęły mnie one ogarniać dopiero po roku 1989, czyli po odzyskaniu pełnej niepodległości i możliwości wydawania i czytania wszystkiego. Co ciekawe im więcej się dowiadywałem, tym mniejszym byłem entuzjastą powstania i tak mi pozostało do dzisiaj.
Rosyjskie spojrzenie
Z tym większą ciekawością usiadłem (położyłem się, stanąłem... w końcu nieważne w jakiej pozie i miejscu czyta się książkę) do przeczytania powyższej pozycji, a znalazłem ją przypadkiem na bibliotecznej półce. Intrygujący tytuł i autor Rosjanin budziły nadzieję na jakieś inne spojrzenie na nasza narodową dumę. Swoją drogą dlaczego tak dumni bywamy z naszych klęsk?
Już w trakcie czytania okazało się, że autor część moich przewidywań potwierdził, a w części rozczarował typowym podejściem do tematu. Ta wojenna historia miała by być, wg autora, swego rodzaju misją – przedstawieniem na rynku rosyjskim prawdziwej historii stosunku Rosji radzieckiej do Powstania Warszawskiego. Oczywiście wydana u nas też ma swój sens - niesie bowiem wiele informacji, które zgromadzone w jednej publikacji utwierdzają nas w tym co i tak wiemy od dziesięcioleci – Stalin umyślnie wstrzymał swoje wojska i choć mógł zdobyć Warszawę specjalnie poczekał aż niewygodnych mu AK-owców pozabijają Niemcy.
Kawał dobrej i potrzebnej roboty
Bez wątpienia pan Iwanow wykonał solidną robotę. W książce znajdziemy dane z radzieckich raportów wojskowych, sprawozdań wywiadu, spotkań Stalina i raportów najwyższych dowódców. Ta solidna praca doprowadza mnie do ciekawych konkluzji i wniosków niekoniecznie zgodnych z autorem.
Jednym z koronnych argumentów zwolenników powstania jest teza, że uratowało ono nas przed zostaniem republiką rad (którąś tam z kolei). Argument zawsze wydawał mi się trochę naciągany, bo wprawdzie kilku z prawdziwych polskich komunistów stawiało to sobie za cel. Jednak tak otwarte zniewolenie Polski nie byłoby dla Stalina dobre ze względów politycznych. Autor dodatkowo potwierdza moje przekonania twierdząc, że Stalinowi nie zależało na stworzeniu polskiej republiki rad, bo uważał Polaków za naród zbyt buntowniczy i niestabilny, by wcielić nas w swoje granice.
Innym faktem, dla mnie zupełnie nowym, jest polityka wobec Polaków w okresie międzywojennym, która oscylowała od tworzenia polskich autonomicznych stref w regionach, w których mieszkali Polacy do ścigania wszystkich z polskim pochodzeniem w okresie „wielkiej czystki”. Ciekawe jest także to, że ci Polacy, którzy doznali tych represji w stopni najwyższym, a udało się im przeżyć, potem byli najgorętszymi zwolennikami stalinizmu (np. Rokossowski).
Wojna i polityka
Autor rozbiera radziecką ofensywę letnią 1944 roku, a w zasadzie jej końcówkę, na czynniki pierwsze. Dysponując dobrymi danymi dotyczącymi stanu wojsk i ich zaopatrzenia wysnuwa wnioski, że Armia Czerwona mogła bez problemu przedłużyć swój atak i wyzwolić Warszawę. To autor; ja czytając te same dane widzę armię, która wykonała prawie 500 km marsz w walce i wprawdzie mogła spróbować przedłużyć atak oskrzydlając stolicę Polski, jednak nie byłoby to proste. Nawet na froncie zachodnim, później gdy Niemcy byli w odwrocie w Belgii i Holandii, nie zdobywano miast z marszu.
Dodatkowo w grę wchodziła polityka, którą przecież kierował się nie tylko Stalin. Nikt przecież nie był nieświadomy, że Powstanie Warszawskie ma wyzwolić stolicę i pozwolić by wkraczających do niej Rosjan witali przedstawiciele rządu „londyńskiego”. Czemu więc dziwić się Stalinowi, że postanowił tym razem szanować życie swoich żołnierzy. Myśmy wtedy nie byli nawet jego sojusznikami, a „tylko” sojusznikami jego sojuszników!
Ciekawy jest także samonapędzający się mechanizm, który jest często widoczny także w dzisiejszym życiu. Pracownicy wiedzą czego oczekuje od nich szef, wobec tego przygotowują raporty potwierdzające jego tezy (co zapewnia im odpowiednie premie), on po przeczytaniu raportów z zadowoleniem stwierdza słuszność swojego rozumowania i utwierdza się w nim. Podobnie działo się ze Stalinem i jego wywiadem, który wiedział jakich raportów oczekuje Moskwa i przesyłał je swoim wodzom. Oni zaś opierali na nich swoją politykę i strategię wojny, co skutkowało kolejnymi raportami wywiadu itd. M.in. takie właśnie raporty słał do Stalina jego oficer przy sztabie AK w walczącej Warszawie, a jego mocodawca, z czystym sowieckim sumieniem mógł na ich podstawie podejmować kolejne decyzje.
Polscy komuniści
O rządzie PKWN i armii polskiej na wschodzie również warto wspomnieć. Iwanow rozwiewa wszelkie złudzenia zwolenników polskich komunistów. Ich samodzielność w podejmowaniu decyzji była mniej niż iluzoryczna, a ich retoryka (nie wspominając już o działaniach) była ściśle uzależniona od reakcji Moskwy. Również próba przyjścia na pomoc powstaniu przez dywizje berlingowców była tylko zasłoną dymną, która bez wsparcia Armii Czerwonej nie miała szans powodzenia.
Polonofobowie i polonofil
Cały rozdział, czy podrozdział poświęca autor współczesnym rosyjskim historykom i publicystom, których książki ukazujące powstanie w złym świetle cieszą się wielkim powodzeniem w Rosji. Określa ich polonofobami i pewnie ma rację – historia polonofobii ma w Rosji (szeroko pojętej historycznie) bogate tradycje. Niepokojące jest to, że te publikacje mają tam ogromne nakłady, gdy tymczasem te ukazujące wspólne losy bardziej zgodnie z „naszą” prawdą są wydawane w marginalnych nakładach. To trochę inaczej niż na zachodzie, gdzie w ostatnich latach ukazało się kilka ciekawych książek. Ale Rosjanie nie lubią czytać o swoich „błędach i wypaczeniach” tym bardziej, że spędzili w nich ładne kilkadziesiąt lat dłużej niż my, a i nadal żyją ich narodowi bohaterowie owych czasów. Dziwić się można, ale trzeba spróbować zrozumieć.
Pan Iwanow tymczasem sam jest polonofilem i mimo, że zapewne oburzyłby się na takie stwierdzenie, które w jakimś stopniu neguje jego obiektywizm historyka, to mam na to dowód. Wg mnie autor, tak jak większość bezkrytycznych wielbicieli powstania, miesza bezdyskusyjny heroizm powstańców z jego politycznymi powodami. Nie potrafi rozdzielić tych dwóch, wg mnie, różnych spraw i dlatego nie może obiektywnie ocenić dowódców powstania i ich zwierzchników z rządu.
I to właśnie, co byłoby zaletą (z punktu widzenia „polskiej racji stanu”) tej książki gdyby wydano ja na rynku rosyjskim, jest owej pozycji najsłabszą stroną. Jednak to ważna pozycja wśród książek o Powstaniu Warszawskim i każdy kogo interesuje jego wojenna historia powinien ją przeczytać.
W moim osobistym, 6-gwiazdkowym rankingu – 4.
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.