Cytat jakiś ciekawy

- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.

Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.

Wojenne historie

Wojenne historie

czwartek, 29 maja 2014

JTAC zrzuca z platformy

Paul Grahame, Damien Lewis „Cel namierzony”, Wydawnictwo Literackie, 2014 rok
To książka dla wielbicieli akcji. Zaczyna się jak u Hitchcocka, mocnym akcentem, a potem temperatura akcji nie spada. Wspomnienia napisane zwykłym językiem żołnierza i z jego własnymi, nie wydumanymi przeżyciami, czyta się niemal jak beletrystykę. Bohaterem jest brytyjski żołnierz z Afganistanu. Ale nie zwykły piechociniec czy komandos ale specjalista, specjalista wsparcia powietrznego - JTAC.

W czasie drugiej wojny światowej, na froncie zachodnim, już w roku 1945, gdy walki toczyły się na terenie Niemiec, armia amerykańska stosowała prostą taktykę unikania strat. Gdy dochodzili do kolejnego miasteczka wysyłali zwiad, gdy napotykali opór to nie próbowano nawet zdobywać tej miejscowości przy pomocy piechoty i czołgów. Podciągano artylerię i rozpoczynano ostrzał potencjalnych celów, później wysyłano parlamentariuszy. Zazwyczaj przywozili oni z powrotem kapitulację garnizonu. Ta przewaga techniki, uzbrojenia i zaopatrzenia pozwalała unikać strat w ludziach. Kosztowała zużycie sprzętu i amunicji, ratowała życie żołnierzy.

Po lekturze „Cel namierzony” wydaje się, że podobną taktykę stosują wojska sojusznicze w Afganistanie. Atakują Talibów po to by zmusić ich do otwarcia ognia a potem wzywają wsparcie. Autor książki pełnił właśnie służbę w takim zespole wsparcia, w którym oprócz niego byli również żołnierze odpowiedzialni za kierowanie wsparciem artylerii i moździerzy.

Jedną z rzeczy, która natychmiast rzuciła mi się w oczy i szalenie spodobała, jest proste nazywanie... zabijania. Bo w tej książce żołnierze zabijają swoich przeciwników, nie „neutralizują ich” jak zdarza się czytać w książkach czy oglądać w hollywoodzkich filmach pełnych poprawności politycznej. Jeden z rozdziałów ma nawet tytuł „199 trupów”. Jeden z kolegów bohatera opowieści policzył, że dzięki kierowanym przez niego atakom zabito 199 rebeliantów, bo w tej opowieści przeciwników się zabija!  A żołnierze chcą przed wyjazdem przekroczyć dwustu zabitych. Brzmi to szokująco prawdziwie.

I taka jest cała książka, pełna akcji i szokujących prawd. I to nie tylko tych o zabijaniu, ale także tych pokazujących absurdalność wojskowej administracji. W kolejnej publikacji widzimy, że brytyjska armia w swojej administracyjnej części może niewiele różnić się od naszej własnej i dobrze znanej rzeczywistości.

Zespół wsparcia, w który służy autor, otrzymał do użytku samochód trzyosobowy, odkryty. Musicie wiedzieć, że na polu bitwy muszą oni stać na widoku, by sami widzieć i jest ich...5! Oczywiście złożyli zapotrzebowanie na lepszy pojazd, ale jakoś ciągle byli lekceważeni w przydziale. W związku z tym, gdy po raz kolejny zostali pominięci, znaleźli sobie sami stosowny wóz i go... ukradli. Scena jak z „MASH-a”.

I tak się dzieje mimo tego, że jak sam napisał, on i zespół, przy liczebnej przewadze rebeliantów (nawet 6/1), stanowili dla swojej kompanii, element „wyrównywania szans”!

Akcja książki (świadomie używam zwrotu odnoszącego się do fabuły) dzieje się w prowincji Helmand w Green Zone, z której oddział wspierany przez autora ma wyprzeć rebeliantów. Zielona Strefa to nie tylko nazwa kodowa, ale także teren autentycznie „zielony” z wysoką trawą, drzewami, idealny do działań partyzanckich.

W tym terenie każdy żołnierz chciałby mieć po swojej stronie sierżanta Grahame. To on, łamiąc wszelkie procedury, wspierał żołnierzy mających bezpośredni kontakt z wrogiem. Ogniem „platform”, kładzionym nawet o kilkadziesiąt metrów od własnych pozycji JTAC, zmuszał talibów do ucieczki i ratował własne oddziały.

Z drugiej strony, żołnierz taki jak sierżant Grahame, to koszmar każdego oficera tyłowego. Przekonał się o tym jeden z nich, kiedy zrugał Grahame w bazie powietrznej, gdy ten, od bladego świtu koordynując wsparcie powietrzne, wyszedł nieregulaminowo umundurowany zjeść na szybko coś do kantyny. W odpowiedzi nasz bohater przeprowadził „demonstrację siły” przez bombowiec B-1B, który lotem koszącym przeleciał nad bazą gdy odbywała się odprawa dowództwa.

Kilka słów wyjaśnienia. „Platforma” to każdy śmigłowiec i samolot przydzielony JTAC-owi do dyspozycji w jego strefie powietrznej. Były to Apache, A-10, F-15, F-16, F-18, śmigłowce Lynx, Chinook, myśliwce Harrier, bezzałogowe Predatory i francuskie Mirage. Co ciekawe nieważna była armia, która przysłała samoloty. Grahame kierował ogniem zarówno brytyjskich jak i amerykańskich, duńskich i francuskich „platform”. Narzeka tylko na współpracę z Francuzami, którzy odmawiali ryzykownych „zrzutów” - tak nazywa się każde „zrzucenie” bomb na cel.

Demonstracja siły” - czasem JTAC nie może bezpośrednio zaatakować celu. Jest, mimo wszystko, zbyt blisko sił własnych, nie rozpoznano dokładnego jego położenia, itp. Wtedy może zalecić „platformie” „demonstrację siły”, czyli przelot lotem koszącym z wypuszczeniem flar. Taki „atak” potrafił spłoszyć talibów i sprawić, żeby ukryli się choć na czas pozwalający na ewakuację własnych wojsk.

Życie JTAC-a nie jest proste. Podczas gdy w czasie walki większość żołnierzy szuka schronienia i dobrego ukrycia Grahame, wraz z zespołem wsparcia ogniowego szukał miejsca, z którego mógł widzieć całe pole walki. Przez to byli widoczni dla talibów, którzy dysponowali RPG, wyrzutniami rakiet i moździerzami, a szybko zorientowali się w wadze stojącego gdzieś dalej pojazdu. Faktem jest jednak, że autor mógł w odpowiedzi na ich ostrzał zrzucić im na głowy np. 500-funtową bombę, czy ostrzelać z latającego czołgu A-10!

Z innej zaś strony miał on także ograniczenia, np. w późniejszym okresie mógł ostrzelać, czy dokonać zrzutu tylko na talibów, którzy wcześniej otworzyli ogień. Razem z sierżantem ze swojej bazy patrolowej autor wpadał któregoś dnia na kolejny pomysł wyglądający jak rodem z filmów. Sierżant stojąc za karabinem maszynowym samochodu patrolowego ruszył drogą łączącą dwie bazy patrolowe ostrzeliwując domniemane wyjście z bunkra rebeliantów. Skuteczność samej szarży samotnego samochodu nie była wielka ale spowodowała reakcję talibów, którzy wyskoczyli by odpowiedzieć na ogień. Na to czekał JTAC, który szybko wycofał sierżanta i jego kierowcę a wyjście z bunkra obrzucił bombami z „platformy”.

JTAC, jak chyba żaden inny żołnierz, ma możliwość „wydawania” pieniędzy sojuszniczych podatników. Gdy jego bazę rebelianci ostrzeliwali z moździerza 105 mm Grahame chciał ich zaatakować całym ładunkiem bombowca B-1B, którego koszt (ładunku znaczy się) wyceniono na 4,5 mln. dolarów!

Jak widać z powyższych przykładów książka warta przeczytania, zwłaszcza dla pasjonata militarnego i wielbiciela współczesnych wojennych historii. Ja na pewno za jakiś czas do nie wrócę.

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: mocna 5 +

Ps. Żeby nie było, że historia zmyślona to znalazłem reportaż zrobiony z Zielonej Strefy przez wspomnianą w książce dziennikarkę.
Na obrazku miga nawet autor książki - http://www.liveleak.com/view?i=74a_1189264330





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz