poniedziałek, 3 czerwca 2013

Nieludzka wojna

Nikołaj Nikulin „Sołdat”, seria Karty historii, Ośrodek Karta, Dom Wydawniczy PWN, 2013 rok.

9. maja po raz kolejny można było obejrzeć w telewizorze wielką defiladę na Placu Czerwonym w Moskwie. I znów padły słowa o ogromnym zwycięstwie Armii Czerwonej, Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i znów tysiące krzyczały „Urrrrrra!” ku chwale swojej Ojczyzny.

Zupełnie inaczej na tą wojnę patrzy Nikołaj Nikulin, który w latach 70. ubiegłego wieku spisał swoje wojenne wspomnienia (wydano je w Rosji dopiero w XXI w.). Ten pracownik naukowy, muzealnik mógł wtedy wyjeżdżać do swoich odpowiedników w Niemczech Zachodnich i nie mógł zrozumieć dlaczego Niemcy przegrali wojnę tracąc 7 mln. ludzi, a zwycięski ZSRR stracił co najmniej 20 mln! Jak to się dzieje, że niemieccy inwalidzi wojenni żyją szczęśliwie używając elektrycznych wózków, a ich radzieckich odpowiedników po wojnie, żeby nie żebrali na ulicach, psując obraz socjalistycznej ojczyzny, wywożono do „specjalnych enklaw” gdzie nikomu nie przeszkadzali.

Nikulin nie mógł pogodzić się z tym, że oficjalne publikacje przedstawiały wojnę z punktu widzenia propagandy radzieckiej i nawet wspomnienia weteranów, w tym marszałków, pozbawione były prawdy o czasach wojny. Wojny takiej jaką poznał on, szeregowy i sierżant Armii Czerwonej, od Leningradu do Berlina. Wojny, która nie była ani bohaterska, ani pełna patosu i patriotyzmu. Była za to pełna strachu, przede wszystkim przed swoimi, głodu i zimna i wszechobecnej śmierci.

My, Polacy, widzimy Armię Czerwoną dość jednostronnie. Ponieważ przez całe lata propaganda wmawiała nam ich jako wyzwolicieli i szlachetnych przyjaciół kapitana Klossa i czterech pancernych, przyzwyczailiśmy się traktować ich odwrotnie. I w powszechnej opinii to rabusie zegarków i rowerów, gwałciciele i przyszli okupanci.

Tymczasem... Zwykły żołnierz w każdej armii jest tylko trybikiem w maszynie, którą prowadzą najwyżsi dowódcy i politycy. Jego zadaniem jest wypełniać rozkazy i w ramach ich spełniania starać się przeżyć. Tak jest w każdej armii na świecie i na każdym froncie.

Mimo wszystko inaczej było na froncie niemiecko-radzieckim pierwszych lat wojny. Tam żołnierz nie był traktowany nawet jak najmniejszy z trybików, gdyż, używając tej samej przenośni, owym trybikom należy się od armii choćby smar, by mogły pracować. Żołnierze Armii Czerwonej, którzy razem z Nikołajem Nikulinem mieli zatrzymać „faszystowskie hordy” i przełamać blokadę Leningradu, nie mieli żadnych praw, a gdy nie chcieli chodzić głodni musieli sami „kombinować” jedzenie. Mieli za to bezwzględnie wypełniać rozkazy, zwłaszcza te o „niecofaniu się”.

Tajemnicą armii radzieckiej, dzięki której powstrzymała ona Niemców pod Leningradem i Moskwą, było bezwzględne i absolutnie nieludzkie nieliczenie się z życiem swoich żołnierzy. Nikulin służył w artylerii i wielokrotnie wspomina jak przez ich stanowiska przechodziły do ataku dywizje i korpusy z których, mimo niepowodzenia, nie wracał już żaden żołnierz.

Wspomina, że gdy na wiosnę kopali umocnienia w miejscu kilku bitew jesiennych i zimowych, przekopywali się przez kolejne warstwy zwłok leżące jak geologiczne warstwy kolejnych ofensyw. Makabryczne? Najbardziej uderzające jest to, że Nikulin opisując swoje ówczesne emocje nie pisze o szoku, lecz traktuje to jako wojenną codzienność. Cóż bowiem mógł czuć żołnierz, który wiedział, że wcześniej czy później zginie, albo w ataku – od kuli niemieckiej, albo przy próbie wycofania się od kuli radzieckiej – wystrzelonej przez pilnujące wypełniania rozkazów oddziały NKWD.

Autor zwraca uwagę, że do tej pory w Rosji toczą się spory, jakie straty poniósł ZSRR w II. wojnie światowej. I nie chodzi tutaj o doprecyzowanie, ale o rząd wartości – 20 do 40 mln! Skąd taka dysproporcja? Jeśli do ataku szły dywizje i korpusy (dziesiątki tysięcy żołnierzy), całe jednostki, które ginęły gdzieś na ziemi niczyjej. Jeśli do tych jednostek trafiali żołnierze z masowego poboru, robionego na szybko i bez zbędnych formalności. Jeśli nie było nawet masowych grobów, a ciała poległych zamarzały, bądź gniły tam, gdzie polegli. Jeśli nieludzki system także po wojnie nie pozwalał na ekshumacje na polach przegranych bitew, które mogłyby narazić legendę niezwyciężonej armii i jej wodza. To wtedy trudno policzyć. Przy tak dużej ilości „jeśli” trudno o historyczną precyzję i można zgubić milion, dwa lub pięć milionów zabitych.

I nietrudno jest zrozumieć gorzkie słowa Nikołaja Nikulina. Coraz trudniej za to oglądać w telewizji zadowolone twarze wspominające zwycięstwa „Wielkiej Ojczyźnianej” i ich wielkiego wodza – Stalina, którego imię będzie znów nosił Wołgograd. Na razie przez kilka świątecznych dni w roku, ale gdy nadal przybywać będzie ludzi niepamięci, a tacy weterani jak Nikulin i ich słowa będą zapominane, to kto wie?

W moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: kolejna 5.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz